Przechodziłam ostatnio koło kościoła... Sobotni wieczór... Z kościoła wychodziła młoda para. Oboje uśmiechnięci, otoczeni tłumem roześmianych gości. "Wszystkiego najlepszego... Zdrowia i szczęścia... Oby każdy dzień był tak piękny, jak ten dzisiejszy... " Słowa życzeń dobiegały z kościelnego dziedzińca.
Kiedy dwoje ludzi decyduje się na wspólne życie, obojętnie czy ślubując w kościele, czy w USC, albo po prostu decyduje się na wspólne życie bez tak zwanego papierka, zawsze wyobraża sobie, że to będzie bajka. Nikt nie zakłada z góry, że spotka go jakieś nieszczęście. Myślimy raczej o zdrowiu i szczęściu niż o nieszczęściu i żałobie.
O wiele łatwiej utrzymać związek, kiedy wszystko się układa. Prawdziwym testem dla trwałości małżeństwa są te najtrudniejsze chwile, jak choroba czy śmierć dziecka. Na początku wspólnej drogi nikt nie zakłada, że przyjdzie mu się zmierzyć z tragedią. Tak, nieszczęścia się zdarzają, ale przecież to nie dotknie mnie, nie dotknie nas- takie są nasze myśli.
Niestety często sie zdarza, że w obliczu takich tragedii związki nie wytrzymują próby czasu. Bycie razem w chorobie i żałobie nas po prostu przerasta.
Śmierć Kubusia spowodowała, że nasza Rodzina jest silniejsza niż kiedykolwiek była. Oczywiście nie jest tak ,że teraz nieustannie "jemy sobie z dzióbków", bo jak w każdym związku zdarzają się nam lżejsze albo silniejsze spięcia. Ale skoro spotkało nas już to najwięsze nieszczęście i przetrwaliśmy, to jesteśmy w stanie przetrwać każde zawirowanie losu.
To prawda, co piszesz
OdpowiedzUsuńW ośrodku do którego uczęszczają jest dużo dzieci z różnymi zaburzeniami, wszystkie te dzieci mają mamy, a tatusiów ma chyba tylko czwórka.
To prawda, takie wydarzenia testują związek do granic możliwości i pokazują z kim dzieli się życie. Dla Twojego Kropka [*] (Margomari)
OdpowiedzUsuńChciałabym za jakiś czas również powiedzieć, że jesteśmy silniejsi o doświadczenia choroby i żałoby...
OdpowiedzUsuńZa Was/Nas trzymam kciuki - by w życiu było coraz więcej momentów gdy będzie można "jeść sobie z dziubków" :)
Wiesz Sylwetko, u nas było tak samo... Śmierć Piotrusia była naszym sprawdzianem z miłości wobec siebie, tak myślę. I wiem, że ten sprawdzian zdaliśmy, najlepiej jak można było.
OdpowiedzUsuńByć może nasz Syn był nam dany również po to właśnie...
Życzę Wam ciągłej wiary i wzajemnego wsparcia, z którym można przejść po najtrudniejszych ścieżkach. Razem można wszytko:*
nati87- mama Aniołka Piotrusia
Masz rację...Nasza rodzina też się wzmocnila, stare zatargi zostały zapomniane nawet z dalszą rodziną...szkoda tylko, ze w takich okolicznościach...
OdpowiedzUsuńwiola